Maciej Wardach

Z Kłodzka, 61. miejsce na dystansie mega: - Oglądam jeszcze raz zdjęcia z imprezy, które dają mi wielką satysfakcję. Że byłem tam i jeszcze raz oglądając przeżywam dziwne uczucie dowartościowania swego ego, w duchu się śmiejąc, że to chyba jakiś masochizm. Ale te przeżycia nie były by tak wielkie gdyby właśnie nie te dość obligatoryjne trudności, które trzeba było brać pod uwagę. Może dzięki temu wszyscy czuli się jeszcze bardziej wyjątkowo. Każdy, kto wystartował zasługuje na miano bohatera, dla samego siebie. A podziw ze strony obserwatorów, którzy mimo, tak trudnych warunków i zimna, że mało nie spadł śnieg, zagrzewali do walki. Za co też należą się im wielkie brawa acz w innej kategorii, równie ważnej. Stworzyliśmy piękne zjawisko. Dzięki któremu cała impreza nabrała wyjątkowego nastroju, gdzie panował duch wspaniałej zabawy z uwzględnieniem poczucia wyjątkowego wspierania się na wzajem, czemu się przyczyniły liczne awarie wynikające z przedziurawionych dętek i uszkodzeń przerzutek spowodowanych błotem. I naprawdę miło było oddać komuś swoją dętkę, mimo że mogło jej zabraknąć dla siebie. I nie było by tak zapewne gdyby właśnie nie te warunki. To był prawdziwy sprawdzian wspaniałego zachowania się w wyjątkowych warunkach. Kiedy możliwość zdobycia lepszego miejsca była pokonywana przez odruch pomocy, stłumiony poczuciem "bike braterstwa", pod którego wezwaniem wszyscy stawiliśmy się na tym starcie. To było i jest ważniejsze od wszelkiego rodzaju zwycięstw, bycie pomocnym i tym wszystkim bezimiennym, oprócz Artura oczywiście, dedykuję swoje wspomnienia. Z tą świadomością wszystko widzi się zupełnie z innej strony. Na trasie czuło się wyrozumiałe dla słabszych poczucie ich ważności, na tej właśnie trasie. Naprawdę wyjątkowo, słyszało się krzyczącego kogoś o ustąpienie miejsca, a jeśli już tak się stało, to było słychać opanowanie i spokój w głosie. Bo wszystkim było ciężko. A silniejsi czuli na nich polegający ciężar poziomu rywalizacji. I jechanie za kimś przez dłuższą chwile wcale nie irytowało, bo widać było, ich wyjątkowe staranie się o przetrwanie i wysiłek. Bo musicie wiedzieć, że trasa z powodu deszczu stała się naprawdę ekstremalnie trudna, wytrzymałościowo i technicznie. Co dla wielu naszych "bike braci" było szczególnym wyzwaniem, które należało podziwiać i wspierać. Wiadomo, że mogły być, incydenty, ale ja ich nie widziałem. I wspominam tą właśnie atmosferę, która ciągle nie może mnie opuścić i poczucie, że było w tym coś wyjątkowego. Mając na plecach ciągle dreszcz emocji z poczuciem wyjątkowości tego wydarzenia. Czuć było ducha Artura, który nie bez powodu, perfekcyjnie wymusił u Pana Boga, właśnie taką pogodę, która zmuszała do takich zachowań, niczym na Transkarpatii, która była dla niego tak ważna. A to, co daliśmy z siebie było, prawdziwym hołdem oddanym właśnie jego marzeniom o walce w trudnych warunkach z zachowaniem wspaniałych wartości. Bo tylko w takich właśnie warunkach mogą one się w pełni sprawdzić. I ciągle nadziwić się nie mogę temu zbiegowi okoliczności, jaki zaistniał, tylko na jeden dzień właśnie. Pogoda tak radykalnie się zmieniła, co zdarzyło się, jako zapowiedź, też tylko przez jeden dzień, poprzedniego tygodnia. Co było fer pley z jego strony. I temu też chciałbym przypisać wielkie wyczucie tego, co "uczynił". Że skupił w tym dniu tyle niespodzianek i wspaniałych ludzi. Poczynając od obecności legendy naszego kolarstwa Ryszarda Szurkowskiego, a na Lechu Janerce kończąc, który jest wielkim zwolennikiem i muzycznym propagatorem jazdy na rowerze. No i na koniec ta wyjątkowo niesamowita i znienacka jeszcze bardziej wartościowa koszulka Mai Włoszczowskiej zostawiona po treningu przed olimpiadą w Zieleńcu, skąd pojechała zdobywać srebro, które stało się wspaniałym przypieczętowaniem tego naszego skromnego maratonu, który był wielki dla każdego z nas. Jak dla mnie jedynym zawodem był brak wyników z międzyczasami. Tak ważny zwłaszcza dla tych, którzy się zdecydowali na dłuższy dystans, a nie mieli szczęścia dojechać bez przeszkód do końca drugiego okrążenia. Co do wygody na trasie to może następnym razem będzie więcej szarf oznaczających trasę zwłaszcza w miejscach gdzie były rozdroża, No i wykrzykniki przy niebezpiecznych zjazdach, chociaż może nie dostrzegłem z zachlapanych okularów? A dla tych, którzy potrzebowaliby szybszego wzmocnienia się posiłkiem, można by pomyśleć o jeszcze jednym barze, trochę wcześniej umieszczonym.